niedziela, 21 sierpnia 2016

Dzieje żelazka

Lubię zgłębiać historię rzeczy codziennego użytku, które często bierzemy do ręki, ale nie myślimy o tym kto i kiedy je wynalazł. Kiedyś pisałam na blogu o samowarze TU oraz kawiarce TU, tym razem przyszła kolej na żelazko.
Swoją nazwę żelazko wzięło stąd, że dawniej jego konstrukcja w przeważającej części była wykonana z metalu / żelaza; również w języku angielskim nazwa urządzenia iron wzięła się od nazwy metalu. Jest to przedmiot służący do wygładzania tkaniny, przy wykorzystaniu wysokiej temperatury i siły nacisku. Pod wpływem ciepła cząsteczki, które tworzą włókna tkaniny ulegają rozluźnieniu i rozprostowują się pod naciskiem żelazka, a po ochłodzeniu zachowują "wygładzony" kształt.
Prototypy dzisiejszych żelazek znali już starożytni Grecy w IV w.p.n.e. i przypominały one nagrzany wałek; a z kolei Rzymianie pogniecione tkaniny nie tyle gładzili, co młotkowali, a Chińczycy od VIII w. używali do prasowania płaskich rondli z rozgrzanymi węglami w środku. W wieku XVIII żelazka robione były z grubego na 1-2 cm metalu, do którego przymocowana była rączka ze skręconego pręta, a nagrzewano je poprzez włożenie do ognia, czy ustawienie na gorącej blasze. Wadą ich było nie tylko to, że brudziły materiał, ale też to, że nagrzewał się również ich uchwyt.

Moje dwa skarby: po lewej płytowe, a po prawej skrzynkowe zduszą, które kupiłam w komplecie z piękną podstawką.
 Starano się zabezpieczać uchwyt przed nagrzaniem wykonując go np. z drewna.

Ze zbiorów Izby Regionalnej Miasta Radlin.
 W 1871 r. Mary Potts opatentowała swój własny model żelazka z odczepianą rączką:

Źródło: www.historymyths.wordpress.com.

Źródło: www.nzmuseums.co.nz.

Inna konstrukcja żelazka, to taka, gdzie nad stopą znajdował się pojemnik, do którego wrzucano żarzące się węgle, które podobno niemiłosiernie dymiły.

Źródło: Weranda nr 4/2011, s. 41

Źródło: Weranda nr 4/2011, s. 50
Jeszcze innym typ, to żelazka skrzynkowe na duszę, czyli takie, do których wkładano kawałek metalu rozgrzany uprzednio na palenisku. Właśnie tych żelazek używano najczęściej do prasowania odzieży białej, którą można by łatwo pobrudzić żelazkiem płytowym. Żelazka te wymagały minimum dwóch dusz, które podgrzewano i używano na zmianę. Jak pisze Kowecka w swojej książce W salonie i w kuchni, w pralniach we dworach do rozgrzewania dusz używano specjalnych kominków "z kapą", która osłaniała osoby prasujące przed nadmiernym żarem.

Źródło: Weranda nr 4/2011, s. 50
Źródło: Weranda nr 4/2011, s. 50

Ze zbiorów Izby Regionalnej Miasta Radlin
Również Kowecka wspomina o małych żelazkach, które były podobne do lokówek czy też karbownic do włosów, a za pomocą których "rurkowano" - prasowano czepki.
Korzystanie z takich żelazek wymagało nie lada krzepy i silnych płuc, ponieważ były bardzo ciężkie, a na dodatek prasowaną bieliznę zwilżano parskając na nią wodą. Pamiętam jeszcze jak moja babcia i mama tak parskały i zazdrościłam im, bo tak nie potrafiłam.
Przełom nastąpił w 1882 roku, kiedy to Henry Seeley umieścił wewnątrz żelazka elektrycznie podgrzewaną spiralę. Z czasem te elektryczne żelazka udoskonalano wyposażając je w regulator temperatury i aparat parujący i nawilżający, dzięki czemu nie trzeba parskać z ust wodą.
Jako ciekawostkę podam, że w Polsce ostatnie żelazko na węgiel wyprodukowano wcale nie tak dawno, bo w 1974 roku, w hucie Batory w Chorzowie. Było one przeznaczone dla gospodyń, które mieszkały w rejonach pozbawionych elektryczności.
Poniżej umieszczam krótką bibliografię:
Elżbieta Kowecka W salonie i kuchni;
Anna Ozdowska W kuchni sto lat temu [w:] Weranda nr 4/2011; s. 40-51;
www.mt.com.pl;
www.izbaskarbow.pl;
www.kochamantyki.pl

Pozdrawiam, Alebazi.

poniedziałek, 15 sierpnia 2016

Kuchenne przeróbki

Zawsze marzył mi się drewniany chlebak, taki, którego zamknięcie przypomina roletę. Udało mi się taki zakupić w promocji już w pierwszych miesiącach mieszkania w obecnym lokum i już wtedy wiedziałam, że pewnego dnia go pomaluję lub ozdobię techniką decoupage (jak tylko ją wypróbuję na czymś mniejszym). I tak nadszedł wielki dzień, a w zasadzie kilka dni, w czasie których podjęłam się zmian.
Swoją przygodę z decoupagem rozpoczęłam jakiś rok temu i chociaż ozdobiłam tylko kilka drobnych przedmiotów, to jednak byłam w miarę pewna, że sobie z tym sposobem zdobienia radzę. Jednak zanim zabrałam się na dobre za chlebak, to natrafiłam w Internecie na sposób zdobienia transferem i już wiedziałam, że pojemnik ozdobię tą metodą. Po przejrzeniu kilku blogów udało mi się załapać o co mniej więcej z tym transferem chodzi i postanowiłam spróbować.
Najpierw, na próbę postanowiłam zrobić transfer na małą deseczkę za pomocą kleju Magic. Najpierw pomalowałam ją białą farbą akrylową, a po zabezpieczeniu brzegów taśmą zaczęłam przenosić wzór. Nie pomyślałam tylko o tym, że na deskę przeniesie się nie tylko wydruk (z drukarki laserowej), ale też cały klej, który nałożyłam na kartkę. Uświadomiłam to sobie, jak już namaczałam przyczepiony do deski wydruk. Z tego też powodu efekt pracy nie jest zadowalający:

Jeszcze przed próbą przeniesienia wzoru.

Nawet po położeniu kilku warstw lakieru widać warstwę kleju.

Mimo, że nie idealna, to jednak szybko zadomowiła się na półce.
Miałam okazję przekonać się, że transfer na Magica nadaje się do pełnych grafik, a przy transferze napisów, czy konturów przedmiotów lepszy będzie transfer z wykorzystaniem zmywacza do paznokci. I w teorii pewnie tak jest, jednak ten sposób przeniesienia grafiki na chlebak również mnie zawiódł. Nie wiem czy to dlatego, że powierzchnia, z którą pracowałam nie jest równa, czy też dlatego, że próbowałam oderwać zbyt mocno nasączony papier, w każdym razie ładnie odbiła się tylko górna część rysunku.

Tutaj chlebak w stanie surowym.

Tutaj już pomalowany dwoma warstwami farby akrylowej.

Rysunek przymocowany taśmą malarską. Na tych niższych "szczebelkach" papier nie przylegał zbyt dobrze i przypuszczam, ze to przesądziło o porażce.

Tak wyglądała grafika po zakończonej pracy. Na zdjęciu tego dokładnie nie widać, ale górna część wyszła naprawdę dobrze.

Koniec końców postanowiłam jednak wrócić do pierwotnego pomysłu i ozdobić pojemnik techniką decoupagem z użyciem mojego ulubionego wzoru kaszubskiego.
Teraz, to już śmiać mi się z tego chce, ale ta próba zdobienia też nie dała takiego efektu, jaki zamierzałam osiągnąć. Chodzi o to, że serwetka, która nakleiłam na chlebak pod wpływem kleju zżółkła i po prostu widać, gdzie jest naklejona chociaż, jak przykładałam ją "na próbę", to wydawała się zlewać z tłem chlebaka. Chociaż nie byłam w pełni zadowolona, to jednak postanowiłam nie robić żadnych poprawek i teraz już (po ok. 2 tygodniach) nie zwracam już na ten defekt uwagi. Poza tym muszę przyznać, że teraz kącik, w którym stoi chlebak wygląda dużo lepiej niż wcześniej.

Przed pomalowaniem chlebak miał kolor zbliżony do płytek i wyglądał nieciekawie. Teraz się wyróżnia.
W najbliższych tygodniach planuję ozdobić wzorem haftu kaszubskiego dwa taborety kuchenne oraz krzesło. Szczegóły oczywiście znajdziecie na blogu.
Pozdrawiam.
Alebazi.